MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Płocczanin lubi ujeżdżać wysokie fale

Grzegorz Szkopek
Jacek Bednarski
Jacek Bednarski
Płocczanin Jacek Bednarski jest w ścisłej czołówce polskich windserferów, których żywiołem są akrobacje na falach. - Specyfika naszego sportu jest taka, że huragany, które sieją spustoszenie, a nawet zabijają ludzi, ...

Płocczanin Jacek Bednarski jest w ścisłej czołówce polskich windserferów, których żywiołem są akrobacje na falach. - Specyfika naszego sportu jest taka, że huragany, które sieją spustoszenie, a nawet zabijają ludzi, są naszym żywiołem – mówi Bednarski. – Dla nas są to jedne z najpiękniejszych dni.

Dla 35-letniego Bednarskiego windsurfing to nie pierwszy sport w życiu. Zaczynał od pływania. – Pływała moja starsza siostra i rodzice zdecydowali, że ja też powinienem – opowiada. Zaczęło się od kursu na basenie, a potem była klasa sportowa. Bednarski pływał w sumie przez 13 lat. Jego największe sukcesy to starty w finale mistrzostw Polski seniorów na 50 i 100 m dowolnym.
Jak miał 24 lata postanowił skończyć pływacką karierę. – Ale miałem w sobie dużo energii i zastanawiałem się co robić dalej – mówi. Jeszcze gdy był pływakiem uzyskał uprawnienia ratownika. W 1990 r. pracował w podpłockiej Grabinie. Tam znalazł deskę. – To był właściwie zabytek – opowiada. – Była zrobiona ze sklejek, strasznie ciężka. Ale trochę na niej popływałem. Przyznam szczerze, że za bardzo mi się nie podobało. Dopiero później dowiedziałem się, że na takim przedpotopowym sprzęcie nie można było lepiej popływać.

Po tej przygodzie Bednarski przez pięć lat nie miał kontaktu z deską. – Byłem ratownikiem nad morzem i tam znowu spróbowałem windsurfingu – mówi. – Tym razem sprzęt był znacznie lepszy. Szybko robiłem postępy i mnie zauroczyło. Postanowiłem kupić deskę.

Przez dwa lata Bednarski szlifował umiejętności. Gdy szło mu coraz lepiej odezwała się w nim żyłka sportowca. Postanowił sprawdzić jak dużo umie i zaczęły się starty w zawodach. Najpierw w course racingu , potem formule windsurfing i slalomie. W końcu dowiedział się, że jest coś takiego jak wave, czyli pływanie po bardzo dużych falach. A właściwie to akrobacje na nich. – To trudna dyscyplina, ale bardzo się do niej zapaliłem – mówi Bednarski. – Niesamowicie to wygląda i są olbrzymie emocje. Właściwie to jest więcej fruwania niż pływania.

Bednarski zajął się freestyle, czyli akrobacjami na płaskiej wodzie i wavem. Cztery lata temu wygrał pierwsze w Polsce profesjonalne zawody wave. A trzy lata temu został wicemistrzem Polski w Freestyle. – Po kilku latach stwierdzam, ze do freestyle jestem za stary – twierdzi Bednarski. – Zaczynają wygrywać młodzieńcy 18-19-letni, a na starcie pojawiają się nawet czternastolatkowie. Oni są zdecydowanie lepsi ode mnie. To jest konkurencja preferująca młodych, lekkich zawodników, którzy mają dynamikę i są bardzo sprawni. Ale w wave trzyma się stara kadra. Tutaj liczy się doświadczenie i opływanie w ciężkich warunkach.

Płocczanin główny nacisk kładzie teraz na wave. I nic dziwnego. Jest jednym w dwóch Polaków, którzy opanowali salta do przodu i do tyłu. To dwa najtrudniejsze tricki wykonywane podczas zawodów. Takich sztuczek jest cała masa. – Teraz najnowszym i najtrudniejszym trickiem jest obrócenie deski podczas skoku do tyłu, zatrzymanie jej na chwilę w powietrzu i obrócenie z powrotem do przodu. Trochę to przypomina zmagania cyrkowe – mówi.

W Polsce trudno o zorganizowanie zawodów w akrobacjach. Bo u nas tak nie wieje i nie można wyznaczyć sztywnej daty zawodów. Imprezy na Bałtyku robi się na tzw. prognozę. Oznacza to, że windserferzy uważnie śledzą prognozy. I gdy są one dla nich pomyślne, czyli zapowiadają sztorm, wtedy szybko się skrzykują i jadą w to miejsce. Jednak u nas wysokie fale to rzadkość. Nie to co na Grand Canarii, gdzie trenował Bednarski. Tam przez dwa miesiące lata wieje z siłą 7-8 skali Beauforta i wysokie fale są codziennie. – W ubiegłym roku nie odbyły się w Polsce żadne zawody w wave – mówi Bednarski. – Bo albo nie dopisała pogoda, albo zabrakło sponsorów.

Bednarski twierdzi, że Bałtyk jest uznawany za jeden z najtrudniejszych akwenów na świecie. – Co nie oznacza, ze jest najfajniejszy dla ludzi, którzy lubią ekstremalnie pływać – mówi. – Bo to nie o to chodzi, żeby się męczyć.

A na Bałtyku trzeba się pomęczyć. Bo ma krótką falę, przez którą trzeba się przebijać. – U nas jest kocioł, trzy przyboje, pełno piany, wszystko się miesza – mówi. – Nie można za bardzo na tym skorzystać. Bo żeby mieć przyjemność to trzeba wysoko wyskoczyć. Fala powinna więc być widoczna wcześniej, żeby się na nią rozpędzić, żeby się wcześniej nie załamała. Na Bałtyku fala się na chwilę piętrzy i zaraz załamuje. Zupełnie inaczej jest na oceanie. Tam fale są wysokie, ale odległości między nimi dość duże, gdzie jest płasko i się przyjemnie płynie. Poza tym powoli się piętrzą. Można więc po nich zjeżdżać i się odbijać po kilka razy. I to jest cała zabawa.

Bednarski z rozrzewnieniem wspomina swój ubiegłoroczny pobyt w Bretanii nad Oceanem Atlantyckim. Po raz pierwszy w życiu miał okazję pływać na falach dochodzących do ośmiu metrów wysokości (drugie piętro w bloku). – Nieźle wiało i ocean bardzo się rozbujał – opowiada płocczanin. – Fale były niesamowite. Olbrzymie ściany wody. Patrzyłem jak bez respektu ujeżdżali je Francuzi. Wtedy doszedłem do wniosku, że w porównaniu z nimi jestem słaby. Ale oni takie warunki mają na co dzień.
Bednarski nie ukrywa, że takie fale grożą śmiercią. Bo gdy się źle pod nią podpłynie, a ona się załamie, może człowieka udusić. Płocczanin przyznaje, że kilka razy zrezygnował z akrobacji.

Powrót z Bretanii wiąże się również z falami. – Wiedzieliśmy, że przychodzi ostatni front niżowy i to ostatni dzień pływania – mówi płocczanin. – Postanowiliśmy pojechać za tym frontem. Złapaliśmy go w Holandii i też pływaliśmy. Tyle, że wiatr nie był zbyt mocny. Ten sam front doszedł do Polski. I następnego dnia uderzył z siłą 12 Beauforta. I my pływaliśmy przy nim w Łebie. Mój żagiel rozleciał się od siły wiatru.

Najbardziej ekstremalne zawody, w których brał udział były dwa lata temu w Łebie. – Wiało z siłą 8 stopni. Ale nie było wiatru zaraz przy brzegu, a tam trzeba było przejść jak najszybciej przez fale, które były bardzo duże. Było tak, że stało się w miejscu i czekało na wiatr, a przychodziły fale, które łamały się nad głową. To było dość przerażające – wspomina.

Płocki windserfingowiec nie uważa, że wave jest aż tak groźny. – Nie bardziej niż motocross – twierdzi. – Tam skaczą wyżej i jakaś pomyłka kończy się złamaniem. A ja nie miałem jeszcze nic złamanego, chociaż zdarzało mi się spadać z dużych wysokości. Wpadałem jednak do wody, która łagodzi skutki takich upadków.

To jednak nie oznacza, że nie ma urazów. Bednarski pokazuje swoje dłonie. Są całe w ranach. To efekt jego ostatniej wyprawy do Łeby, gdzie pływał bez przerwy przez siedem godzin. Skórka na dłoniach nie wytrzymała takiego obciążenia i polała się krew. Właśnie rany cięte to zdaniem Bednarskiego, najczęstsze urazy. Płocczanin wspomina, że miał ranę, która goiła mu się przez dwa lata. Oczywiście największe zagrożenie to utonięcie. – Najczęściej ludzie topią się w falach, bo próbują wziąć za szybko oddech np. w pianie – mówi. – Mam już wyrobiony nawyk, że dopóki nie mam głowy nad wodą nie biorę oddechu. Kilka razy byłem w takiej sytuacji, że fala mnie niosła aż do samego brzegu i zaczynałem się dusić. Ale wiedziałem, że próba wzięcia oddechu skończy się tragicznie. To na szczęście rzadko się zdarza, ale trzeba być do tego przygotowanym.

Dlaczego naraża się na takie niebezpieczeństwo? – Bo przyjemność z pływania wszystko wynagradza.
Bednarski podkreśla, że w windsurfingu ważny jest sprzęt. Początkującym odradza kupowanie starych desek po 350 zł. Pływanie na nich może tylko zrazić do tego sportu. Jego zdaniem lepiej wydać trochę więcej, czyli ok. 3,5 tys. zł. Deska i żagiel, którego używa Bednarski to już profesjonalny sprzęt. Kosztuje ok. 30 tys. zł. Na szczęście płocczanin ma sponsora.

Jego zdaniem każdy może nauczyć się pływać na desce. – Widziałem osoby w wieku 70 lat, którym całkiem nieźle to wychodziło – mówi. Uważa, że w Płocku i okolicach są bardzo dobre warunki do windsurfingu. Szczególnie na Wiśle. – U nas są najlepsze jeśli chodzi o śródlądzie – twierdzi. – Lepsze niż na Mazurach. Gdy pokazuje znajomym windserferom filmy z naszego akwenu nie mogą uwierzyć, że mamy takie fale. A te potrafią dochodzić do dwóch metrów.

Z pasja Bednarskiego musiała się pogodzić żona Małgorzata. Zresztą gdy ją poznał już skakał na falach. – Wiedziała więc co ja czeka – żartuje. – Nawet się tak bardzo nie denerwuje, bo kilka razy widziała mnie w akcji i wie co potrafię.

Wave to nie jedyna pasja płocczanina. Bardzo lubi czytać publikacje z zakresu fizyki teoretycznej i astronomii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

26-letni Ukrainiec próbował nakłonić Polaka do szpiegowania

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na plock.naszemiasto.pl Nasze Miasto