Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Płoccy pasjonaci cz. 2. Na emeryturze nie ma nudy. Zwiedza Europę na rowerowym siodełku [WYWIAD]

Damian Kelman
Damian Kelman
W ramach drugiego odcinka "Płockich pasjonatów" rozmawialiśmy z Panem Bernardem Milewskim. W karierze zawodowej pracował w Orlenie, co pozwoliło mu dołączyć do PTTK i rozwijać swoją pasję. Do dziś jeździ na rowerze i na siodełku zwiedza całą Europę - od Skandynawii po Bułgarię. Skąd pomysł na zagraniczne wyjazdy? Które miejsca wspomina najlepiej? Gdzie jeszcze chciałby pojechać? Dlaczego zdecydował się przekroczyć z zepsutym rowerem nieznaną rumuńską granicę zamiast zawrócić do serbskiego miasteczka? Zapraszamy do lektury!

Próbowaliśmy zebrać wszystko czym się Pan zajmuje. Wcześniej praca na Orlenie, teraz szefostwo klubu kolarskiego, członkostwo komisji turystyki kolarskiej, a to nie wszystko...

40 lat pracowałem w kombinacie na dwóch instalacjach. Byłem aparatowym, a później sterowniczym. Jestem szefem klubu kolarskiego, członkiem komisji turystyki kolarskiej zarządu głównego PTTK, prezesem oddziału PTTK, członkiem mazowieckiego forum PTTK, pilotem wycieczek i przewodnikiem, honorowym przodownikiem turystyki kolarskiej i przodownikiem turystyki motorowej.

Jak Pan to godził?

Kosztem innych rzeczy, ale jakoś dawało radę.

Do pracy dojeżdżał Pan rowerem. Wszędzie porusza się Pan na dwóch kółkach?

Cały czas staram się jeździć na rowerze. Chyba że już nie można, tak jak teraz, bo śniegu jest za dużo. Tak to cały czas na rowerze.

ZOBACZCIE ZDJĘCIA PODRÓŻY PANA BERNARDA Z PRYWATNEGO ARCHIWUM!

Płoccy pasjonaci cz. 2. Na emeryturze nie ma nudy. Zwiedza E...

Skąd się wzięła taka Pana aktywność? Dużo Pan robi nawet na emeryturze...

Śmieje się często, że na emeryturze powinienem iść na drugą emeryturę, to może starczyłoby mi czasu. Chociaż pewnie i tak byłoby go mało. Teraz siedziałem dwa tygodnie w domu, a pracy wcale nie było mało. Są kalendarze, książeczki kolarskie. Robię zdjęcia, później drukuję i ciągle coś. Nie jestem z tych, którzy siadają przed telewizorem z piwem w ręku. Chociaż piwo lubię!

To jest jakaś cecha charakteru? Cały czas musi Pan coś robić.

Chyba tak. To rodzinne u mnie. Wszyscy prowadzili taki tryb życia i rzadko kiedy siedzieli bezczynnie. Nie rozumiem ludzi mówiących, że ktoś czegoś nie umie zrobić. Wiadomo. Ktoś zrobi coś lepiej lub gorzej, ale żeby niczego nie potrafić? W pracy mieliśmy kolegę, który mówił, że nawet wody nie umie zagotować, bo jego żona nie pracuje, więc po co ma się uczyć? W żartach oczywiście.

Z czego w takim razie, poza stałą aktywnością, wyniknęły podróże i wyjazdy za granicę?

Najpierw poznałem Polskę. Jak już znałem nasz kraj, chciałem zobaczyć więcej. Chociaż nie można powiedzieć, że znam ją doskonale. Nawet jeśli dużo jeździłem, zawsze znajdzie się coś nowego.

Jak to się stało, że z jazdy do pracy rowerem zaczął Pan zwiedzać kraj?

To trzeba by wrócić jeszcze do liceum. Tam miałem nauczyciela od geografii. On był w tym czasie metodykiem i brał udział w egzaminach SGGW i potrafił w nas zaszczepić tę pasję. Nauczyciel czasem potrafi to zrobić. Tak miałem też z językiem rosyjskim. W podstawówce uczyłem się go, bo musiałem, a w liceum z kolei miałem nauczycielkę, która przeszła jako sanitariuszka z pierwszą armią wojska polskiego aż do Berlina. Potrafiła to przedstawić tak, że do dziś po rosyjsku nie mam problemów, by się porozumieć, a troszkę pozwiedzałem wschodu. Francuskiego natomiast uczyłem się tylko tyle, co musiałem. Wracając jeszcze do nauczyciela geografii - właśnie taki był, że potrafił to zaszczepić. W szkole już trochę jeździłem, ale mniej. Nie było też osób, które wyciągałyby na rajdy, zresztą były też inne czasy. Później jak poszedłem do pracy, to zapisałem się do PTTK przy Orlenie i tam byli ludzie, którzy jeździli i potrafili podobnie to zaszczepić i przekazać, a jak się czegoś spróbuje, to później się to ciągnie. Jak się polubi oczywiście.

Czyli to nie były samotne wyprawy, tylko takie kilkuosobowe?

Pierwsze moje wyprawy rowerowe były samotne właśnie. Dopiero w 1972 albo w 1973 roku się to zmieniło. Nie pamiętam dokładnie, musiałbym sprawdzić w książeczce wycieczek. Takich książeczek mam zresztą trzydzieścikilka. To prawdziwa kronika rowerowa - pamiątka na całe życie. Inaczej nie pamiętałbym, gdzie w latach 70-tych pojechałem, którego dnia dokładnie i ile kilometrów przejechałem, a tak wszystko mam zapisane. Każdemu to zresztą powtarzam – zbierajcie odznaki, zbierajcie pieczątki - to zostaje na przyszłość. Pierwszy mój wyjazd odbył się na trasie Brodnica – Golub-Dobrzyń, ale to były tylko dwa dni z jednym noclegiem. Później wyjechałem na Mazury na kilka dni i tak to się potoczyło przez PTTK. Jak zdobyłem tytuł przewodnika, pilota, to troszkę wycieczek po Płocku poprowadziłem, a później oprowadzałem też rowerowe grupy. Jako pilot zwiedziłem też dużo Polski z różnymi wycieczkami. Dużo, dużo.

A wyjazdy zagraniczne?

To po prostu ludzie wymusili. Polska już zbadana, to gdzieś byśmy pojechali - mówili. Wiedzieliśmy, gdzie się ruszyć, ale za granicą, w większości, polscy przewodnicy nie są honorowani, tylko każdy kraj ma swoich przewodników, czy to w Budapeszcie, czy w Wilnie. Wtedy się brało nasz przygraniczny PTTK. Oni mieli swoje układy i zamawiali pilotów tak, że podjeżdżał ich przewodnik. Zaczynaliśmy jednak od wycieczek autobusowych na południe - do Budapesztu, Pragi i tym podobnych miast. Na wschód zaczęliśmy jeździć dopiero później, rowerami. Może będę przekorny, ale powiem szczerze – tyle złego się mówi o Białorusi i standardach życia tam, i że na Ukrainie jest jednak lepsza sytuacja. Byłem na Białorusi dwa razy po 15 dni z wypadem do Katynia i Smoleńska. Objechaliśmy całą Białoruś. Byłem też na Ukrainie i mogę powiedzieć, że Białoruś jest bardziej czysta i posprzątana. Drogi na Ukrainie? Takie, że rowerem ciężko czasem przejechać.

Zwiedził Pan Białoruś, Skandynawię, Francję...

W sumie byłem w 19 państwach Europy. Zostało mi jeszcze południe. W ubiegłym roku (2020; wywiad był nagrywany jeszcze w 2021r. - przyp. red.) chciałem tam jechać. Miał być Europejski Rajd UECT w Banja Luce w Bośni, ale niestety, wiadomo czemu, się nie odbył. W tym roku też miał być, ale zgłosiło się raptem 74 czy 79 osób, bo panuje pandemia i każdy się bał, a zawsze brało udział około półtora tysiąca osób. W przyszłym roku miał się odbyć rajd w Belgii, ale w tej miejscowości była potężna powódź i stwierdzili, że sobie nie poradzą i rajd został przełożony do Holandii do Meppel. Takie rajdy były również w Polsce – w Kurozwękach, Nysie i Giżycku - z tego co wiem. Ukraina również była członkiem UECT i organizowała rajdy, lecz została wyrzucona przez niepłacenie składek. Poza tym, tak jak mówiłem, zostało mi całe nienaruszone południe, głównie Włochy. Tak to Hiszpanię, Portugalię mam zwiedzone. Nie byłem w Wielkiej Brytanii, ale w Szkocji tak, chociaż nie na rowerze, ale spędziłem tam tydzień czasu.

Gdzie się zatem Panu najbardziej podobało? Powiedzmy trzy najlepsze miejsca. Mogą być też w Polsce.

Gdy podróżuje i zwiedzam, nie chodzi mi o oglądanie zabytków, ale bardziej o walory przyrodnicze i inne takie rzeczy. W Polsce są to dwa kierunki, czyli Suwalszczyzna i Bieszczady. Zresztą w tym roku robiłem zlot przodowników turystyki kolarskiej w Krasiczynie (niedaleko Przemyśla - przyp. red.). Wszyscy się dziwili, że 500 kilometrów ode mnie, ale prowadziłem tam wiele wycieczek rowerami, więc znam te tereny. Było 390 osób z Polski, czyli bardzo dobrze jak na te warunki. Wracając do tematu, jeśli chodzi o porządek, czystość i przyjaźń ludzi, to Białoruś przebija wszystkich. Tak przyjaznych ludzi nie spotkałem nigdzie. Powiem dla przykładu - byliśmy w Katyniu i Smoleńsku. Tam po drodze zatrzymaliśmy się odpocząć przy sklepiku. Zaczepiło nas dwóch miejscowych i zaczęliśmy rozmawiać. Może nasze rządy coś tam mają między sobą, ale my to nie, my możemy sobie wypić piwo spokojnie - usłyszeliśmy. Takie jest tam podejście. Jeszcze pod względem przyrodniczym i krajobrazowym to Skandynawia była warta odwiedzenia.

Nawet pogoda nie przeszkadzała?

Pogodę to miałem idealną. Dopiero od Lillehammer, od połowy sierpnia, zaczęło siąpić, ale to dlatego, że za późno wyjechałem. Wcześniej jednak nie mogłem. W dzień zaczęło być 7-8 stopni, więc nie było za ciekawie, tak że później to robiłem wszystko, żeby jak najszybciej wrócić do domu.

Jest jakiś kierunek, który gdyby Pan mógł to wybrałby inny? Tam, gdzie Pan był i średnio się podobało.

To chyba ta Ukraina. Jeśli się podjeżdża do miejscowości i widzi się na polu zasadzone głównie ziemniaki i dynie, a z ptactwa w większości hodowane są gęsi i tylko gdzieniegdzie kury, to wiadomo, że musi być tam biednie. To nie było przyjemne przeżycie.

Czyli Ukraina?

To znaczy, chciałbym też zobaczyć, co tam jest dalej, bo byliśmy na Krymie, a Krym to jest jednak coś innego, chociaż wtedy było to jeszcze pół roku przed tym, co się tam wydarzyło. To są jednak inni ludzie. Inaczej myślą. Później, jak jechaliśmy do Odessy, poznaliśmy innych Ukraińców. Jak chcieliśmy porozmawiać po rosyjsku, to bardzo chętnie. Wszedłem do sklepu, gdzie sprzedawała starsza Pani. Spytałem czy można po rosyjsku, a ona była zdziwiona, my wszyscy mówimy po rosyjsku. Były też inne ciekawe akcenty. Byliśmy pod Zamkiem Akermańskim, o którym pisał Adam Mickiewicz. Spotkaliśmy chłopaka. Mówił po polsku. Spytaliśmy, skąd zna nasz język i powiedział, że grał w zespole i jeździł po Polsce. Nawet Płock odwiedził!

Z tego co słychać, zawiera Pan dużo znajomości...

Jakoś tak potrafię łatwo nawiązać znajomość, ale nie mam jednak czasu na utrzymywanie stałych kontaktów. Jedynie sporadycznie rozmawiam z kolegą z Ukrainy. Jest szefem związku rowerowego na Ukrainie i był członkiem zarządu UECT, więc z nim rozmawiam sporadycznie, ale ogólnie nie mam problemów, żeby się dogadać. W Skandynawii wystarczył mi angielski, bo tam każdy mówi w tym języku - od małego po 70-latka. Doskonale po angielsku nie mówię, ale dogadam się! A cały wschód - Litwa, Łotwa czy Estonia – to wszędzie wystarczy rosyjski, chociaż zawsze pytam, czy im to odpowiada. Kiedyś miałem taką sytuację. Spytałem dziewczyny o hotel, a ona z kolegą zaprowadziła mnie do akademika. Zapłaciłem 20 zł i przespałem całą noc.

A ostatnio gdzie Pan był?

Ostatnio za granicą to nigdzie, z wiadomych przyczyn, a tak to byliśmy rok temu w Jorze Wielkiej koło Mikołajek na tydzień. Tam trochę pojeździliśmy. Teraz w czerwcu, też na 10 dni, we wspomnianym Krasiczynie. Poza tym były krótsze 3-4 dniowe wyjazdy - Wągrowiec, Toruń, Konin. Takie weekendowe wycieczki.

Mówi Pan, że ma zapisane kilometry, które przejechał. Ile zatem już ich Pan zrobił w swoim życiu?

Zawsze mówię, że na swoim rowerze zrobiłem już przynajmniej 200 tys. kilometrów, chociaż z tego roweru oryginalna to została już tylko rama i widełki. Wystarczy policzyć tylko 5 tys. kilometrów rocznie. Rower w marcu będzie miał 48 lat, a te pięć tysięcy to takie minimum. Poza tym mam też inne porządniejsze rowery, stare wyścigówki, ale jak jadę na innych, to dziwnie się czuję, są dla mnie za lekkie.

Gdzieś planuje się Pan wybrać jeszcze na tym niezastąpionym rowerze?

Planuję, ale już nie na tym, bo boję się o te widełki. Dostałem stary, ale dobry rower – Record. Chyba z tego rocznika, co mój, a może nawet starszy. Chcę do niego przełożyć ramę i wszystkie inne części od tamtego.

Wszystko Pan robi sam przy rowerach?

Tak, chociaż ci, co naprawiają rowery, to na mnie narzekają, że nie dam zarobić. Udaje mi się, na szczęście, unikać pechowych sytuacji. Tylko raz się taka zdarzyła. Przykładowo, nie przebiłem opony przez całą Skandynawię tylko dopiero koło Tczewa w Polsce, ale do dziś nie wiem, jak to się stało. Rower stał na przystanku półtorej godziny, bo była potężna burza. Później chciałem wsiąść na niego. Wsiadam, patrzę, a w kole nie mam powietrza. Jedyna moja prawdziwa przygoda z rowerem była jednak na granicy Serbii i Rumunii, właśnie jak mi widelec pękł w Serbii około półtora kilometra od rumuńskiej granicy. Spróbowałem przykręcić, ale jednak jechać dalej nie było szans. Prowadziłem go i szukałem miejsca, jakiegoś dzikiego, żeby pozostać niewidocznym. Rozbiłem namiot i z rana ruszyłem na granicę. Spytałem o pomoc pograniczników, to wskazali mi miejscowość 15 kilometrów wcześniej, a że było to pod górkę, to postanowiłem przejść do Rumunii. Zauważyłem jakieś hangary, rozebrany kombajn i pomyślałem, że podejdę. Od razu zaczęli do mnie krzyczeć. Pokazałem o co chodzi i podbiegło do mnie trzech młodych chłopaków. Rozebrali mi rower, wszystko, pospawali migomatem i jeszcze podkładkę założyli. Zaproponowałem piwo za pomoc, ale nawet tego nie chcieli. Wszędzie zresztą spotykam serdecznych ludzi. W Norwegii zatrzymałem się przy poboczu, żeby coś zjeść, a obok na parkingu stały trzy samochody campingowe. Podeszła do mnie osoba z jednego i wręczyła puszkę piwa. Zaczęła wypytywać - skąd jestem, gdzie jadę... Zaraz zaczęli podchodzić następni, a scenariusz się powtarzał. Później, dalej, zaczepił mnie mężczyzna z Austrii - piekł łososia na ruszcie. Też zagadał, pytał o szczegóły i zaraz też przyniósł piwo. Mówię mu, że nie chcę, a on, że nie ma możliwości, bo to ich – austriackie. Najbardziej jednak zaskoczony byłem w Narviku. Leży tam czyściutka flaga przy pomniku poległych Polaków w czasie II wojny światowej, co świadczy o tym, że ktoś musi ją codziennie wymieniać. Zaskoczenie. Zresztą, wracając jeszcze do życzliwości, to ludzie życzliwi są wszędzie. Częściej nawet ci biedniejsi bardziej pomagają niż bogatsi. Byłem kiedyś w cerkwi na wschodzie po pieczątkę. Pokazali mi, gdzie mieszka pop. Podjechałem. Nie było problemu. Nawet przebrał się specjalnie, mimo że zaznaczałem, że to przecież na chwilę.

Mówił Pan, że Białoruś jest najładniejsza - zarówno dla podróżnika, jak i dla rowerzysty?

Tak. Ścieżek tam jeszcze nie mają, ale drogi są porządne i jest kultura jazdy. Człowiek samochodem naprawdę cię ominie, a nie, że wyminie tak, że mało co nie przytrze. Wychowani są jednak karami. Kiedyś mieliśmy sytuację, że jechaliśmy z kolegą pół na pół i zamienialiśmy się rowerem i samochodem. Czekałem przy zjeździe z autostrady. Patrzę i jedzie taka stara obdrapana łada. Nagle wyskoczył z niej policjant i założył czapkę, ściągając jakiś samochód. Zatrzymał kierowcę, bo jechał ponad 80 km/h na pięćdziesiątce. Więcej już tak nie pojedzie. Dostanie taki mandat, że na zawsze zapamięta. U nas nawet tajniacy muszą być jakoś oznakowani, a tam jeździ stara łada bez niczego.

Jeździ Pan w ogóle samochodem?

Tak, też. I to dużo.

Jak wyjeżdżał Pan w podróże, to wszędzie ruszał Pan z Płocka rowerem czy jednak samochodem?

Nie, nie. Szkoda czasu. Wszędzie jeżdżę samochodem. Mam przyczepkę, na której mam stelaż na kilka rowerów. Raz jechaliśmy do Odessy, to do granicy podróżowaliśmy pociągiem. Później na trasę Bułgaria - Serbia też dojechaliśmy pociągiem. Jeździłem tam, żeby jeździć na rowerze, więc po co miałem sobie dokładać? Dla samej satysfakcji w tym wieku się nie jeździ, tylko po to, żeby coś zobaczyć.

Gdzieś jeszcze chciałby Pan pojechać? Jest takie wymarzone miejsce?

Tak. Moim wymarzonym punktem do odwiedzenia jest jeszcze południe Europy.

Kiedy to się wydarzy?

Jak sytuacja się ustabilizuje. Teraz jest ryzyko. U nas w klubie jest kolega, którego syn mieszka w Grecji. Kiedyś rozmawialiśmy, że tam też można jechać i zostawić samochód, żeby trochę pozwiedzać. Niedaleko jest zresztą Albania. Znajomi byli na wycieczce i mówili, że też jest co oglądać. Zawsze żartuję, że na południu są leniwi ludzie, bo nie wyrównali terenów - wszędzie górki i dołki.

Widzi Pan siebie bez roweru?

Powtarzam, że lekarstwem na rower jest starość - jak już się nie będzie miało siły jeździć. Nie uznaję całkowicie elektrycznych rowerów. Jeśli komuś naprawdę coś dolega, a lubi jeździć, to może sobie pomóc. Jeździ z nami jedna koleżanka. Jest już po 70-tce. Była nawet z nami na Białorusi, ale ona sobie tylko pod górkę pomaga. Tak to jeździ normalnie. Kiedyś na trasie do Barda złapał nas ksiądz i porozmawialiśmy chwilę. Mówił, że nie ma siły już jeździć i parafianie mu zrobili rower z silnikiem od piły spalinowej, który było słychać w całej wiosce. Stwierdził, że skoro nie ma siły, to nie będzie jeździł, a rower z silnikiem to profanacja roweru.

O co zatem chodzi w kolarstwie? Co Panu to daje?

Przede wszystkim mogę nałykać się świeżego powietrza. Jest też lepiej się przemieszczać i szybciej. Można więcej zobaczyć. Nie jest to też męczące dla stawów i kręgosłupa. Człowiek biegnący ważący około 70 kilogramów ma nacisk na jedną nogę około 400 kg, a na rowerze się siedzi i tego ciężaru nie ma. Jeszcze jest porównanie roweru do samochodu – z siodełka więcej widać. Na przykład, w Skandynawii rowerem można się wszędzie zatrzymać, a samochodem niekoniecznie. Te wszystkie serpentyny i inne trudno dostępne miejsca. Zresztą, jak nie mogę gdzieś jechać, to zsiadam i już jestem pieszym, tylko rower prowadzę. Same plusy.

Czyli chodzi o zwiedzanie, a podróżowanie na rowerze jest najlepszą formą dla Pana?

Przede wszystkim tak. Jak mam jeździć sam dla siebie, to wyjdę czasem z domu i wyjadę zrobić rundkę wokół lasu. Wychodzi około 11,5 km. Tak sobie jeżdżę dla ruchu.

Często Pan robi takie rundki?

Często...Jednak prawie te 6,5 tys. km zrobiłem w tym roku, a przecież wyjazdów dużo nie było. Tych wyjść na rower zatem trochę jest. Tak z 20-30 km zrobię dziennie, ale to jeszcze nic. Rekordzistka, którą znam, zrobiła w ciągu roku ponad 35 tys. Taka Jadzia z Łodzi. Jedna z najlepszych w Polsce w swoim roczniku, niewiele młodsza ode mnie. Robiła tak, że jak wyjechała na trening na 50-70 km, to później dorabiała kilkadziesiąt, żeby tę “setkę” dziennie zrobić.

Przez tyle lat jazdy i podróżowania pewnie nawiązał Pan jednak jakieś kontakty na dłużej?

Zasadniczo tak. Wiele razy mam tak, że twarz bardzo dobrze kojarzę, ale imienia czy nazwiska sobie nie przypomnę. Znamy się jednak z taką Anią bardzo długo. To będzie już z 13 lat. Z nią utrzymuje najlepszy kontakt, jesteśmy bardzo blisko siebie, ale nie będę ukrywał. Teraz, jak jeżdżę gdzieś w Polskę, w miejsca, w których byłem już nieraz, przecież dobrze znam te trasy. Nie jeździmy już tylko zwiedzać i podróżować, ale też w celach towarzyskich, aby się spotkać i przysłowiowo napić kielicha.

Jaki jest zatem przedział wiekowy na takich zjazdach?

Powiem tak - wyrośnięta młodzież. Tak około sześćdziesiąt plus. Francuzi są jednak jeszcze lepsi. Mają siedemdziesiąt plus. Młodzieży jest bardzo mało.

Jakby Pan zatem zachęcił osoby starsze, które jeżdżą rekreacyjnie, do dłuższych i bardziej ambitnych tras?

Zawsze jak opowiadałem gdzieś w Radiu Katolickim czy w innych mediach, to zawsze zachęcałem - jeździe i zobaczcie. Nie tylko dla samej jazdy. Zawsze można coś zwiedzić i przeżyć. Ci, co chcą, to tak Próbowaliśmy zebrać wszystko czym się Pan zajmuje. Wcześniej praca na Orlenie, teraz szefostwo klubu kolarskiego, członkostwo komisji turystyki kolarskiej, a to nie wszystko...

Co Pan sądzi o młodszych osobach, które nie są zbytnio aktywne? Co by Pan im powiedział?

Spróbuj, a nie będziesz żałować. Czasem słyszę jak młodzi narzekają. Pojeżdżą trochę i ich boli. Trzeba się przyzwyczaić do siodełka. Niestety. Wszyscy, co jeżdżą dłużej, mają te twardsze siodełka, bo są wygodniejsze, a te “wygodne” typu kanapa to tylko szkodzą. Można sobie odparzyć co nieco.

Z praktycznej strony – przygotowuje się Pan jakoś specjalnie do podróży?

Na dłuższą podróż tak, przygotowuję się już wcześniej. Ostatnio dostałem książkę “Globrower”. Tam jest wszystko opisane, jak się przygotować do wyprawy. Dla mnie to już nie są nowości, jedynie nawigacja. Poruszanie się przez aplikacje było dla mnie trudne. Powoli się do tego przyzwyczajam, ale jak pracowałem i miałem dziesięć monitorów przed oczami, to miałem dość, chciałem odpocząć. Teraz, jak się przygotowuję, to robię listę, co mam zabrać, i później przed wyjazdem wszystko rzucam na wersalkę, wykreślam i dopiero się pakuję, a i tak później czegoś nie wezmę. Oczywiście przed wyjazdem najważniejsza jest trasa, czyli co zobaczyć i gdzie.

Czyli jak wygląda taki podstawowy ekwipunek? Co się zawsze u Pana znajdzie?

Na pewno będzie to komplet naprawczy: dętka, pompka, jakieś łatki, a poza tym to podstawowe narzędzia. Jak się tyle jeździ, to wiadomo, co się może stać. Gdy jechałem na Skandynawię zabrałem ze sobą dodatkowo łańcuchy czy przerzutki. Wszystko ze sobą zabrałem. Trzeba być przygotowanym. Na szczęście nic się nie stało, ale gdyby było inaczej, to byłem przygotowany. Poza tym jeszcze bielizna, ubrania, takie podstawowe rzeczy oraz mapy, jakiś przewodnik i notatki.

Dziękujemy bardzo za rozmowę.

PIERWSZY ODCINEK NASZEJ SERII ZNAJDZIECIE TUTAJ:

Jeśli też macie jakąś pasję, którą chcielibyście się z nami podzielić, możecie odezwać się do nas telefonicznie pod nr: 502 499 074 lub poprzez e-mail: [email protected], a także przez facebook: Płock NaszeMiasto. Zachęcamy do dzielenia się swoimi zainteresowaniami!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na plock.naszemiasto.pl Nasze Miasto